Dziś rano obudziła mnie moja sowa. Nazwałam ją eee... Jeszcze jej nie nazwałam. Może...no nie wiem. [napiszcie w komentarzach jak może nazywać się sowa śnieżna Astrid nie licząc oczywiście imienia Hedwiga, wykluczone] Do nóżki miała przypięty list. Starannie wykonany, na zadbanym (bo zwykle pisano na starym nie zadbanym) pergaminie, po prostu cudo.
Astrid.
Bardzo cię proszę, dziś o północy bądź w dominatorium na dole.
Czkawka.
List krótki, ale zrozumiały. Tak więc lekcje przeminęły szybko, a Czkawki nigdzie nie było.
-,,Pewnie znowu siedzi w bibliotece, zapomniał, że mamy lekcje"-pomyślałam.
Wieczorem o północy wreszcie go zobaczyłam.
-Zapraszam Panią-powiedział i pokazał na kominek. Przyjrzałam mu się i zobaczyłam wgłębienie.
-,,Co mi szkodzi"-pomyślałam. Przecierz on mnie nie wyśmieje. Dotknęłam wgłębienie różdżką i powiedziałam:
-Disendio-kominek zaczął się ruszać i w końcu odsłonił piękny pokój z kanapą i wypełnionym zapachem róż.
-Proszę, to dla ciebie-zza moich pleców wyłonił się Czkawka z piękną czerwoną różą.
-Ja...Nie wiem co powiedzieć.
-Czyli się podoba. Uff...Już się bałem.
-Ale czego?
-Eee...noo...O pacz kolacja!-to go uratowało przed odpowiedzią. Podano kolację składającą się...z moich ulubionych potraw. Zjedliśmy kolację, zatańczyliśmy i zadzwonił dzwonek.
-Chodź bo za chwilę się pobudzą!
Pobiegliśmy, przez kominek, potem ubrać się (włożyłam różę od niego we włosy) i zeszliśmy z powrotem na dół w tym samym czasie.
-Było wspaniale.
-Fajnie, że ci się podobało.
Potem lekcje, lekcje i lekcje bez końca...załapałam się na kare u Snapa, bo go poprawiłam gdy się przejęzyczył.
No to tyle więc narazie, pa pa, cześć.